niedziela, 13 października 2013

Beztrosko


Prawie 20 stopni, słońce i lekki wietrzyk. Na weekend polecam Nową Hutę i lody z Pingwinka :D

sobota, 12 października 2013

A new day has come

Maandag, dinsdag, woensdag, donderdag, vrijdag. Dopiero przyzwyczajam się do dzielenia życia na jeszcze więcej części niż przedtem więc (nie)dużo śpię i (nie)wiele jem... tak naprawdę najchętniej zaszyłabym się na tydzień  i urządziła wakacje, których w tym roku nie miałam.

Uczelnia to dla mnie chwilowo synonim zamieszania, zabiegania i bałaganu ale na szczęście udało mi się chyba (odpukać!) dopiąć już wszystko na ostatni guzik

Zamiast wakacjami humor poprawiam więc nowymi nabytkami. Moje nowe dziecko - Essie Bahama Mama. Poczyniony cudzymi rękoma (brak czasu :-() łów z otwarcia pierwszego krakowskiego Hebe (#hebehebehebehebe).


To właśnie ten kolor, którego mi bardzo brakowało na - ech, niestety - jesień: intrygujący (bordo z nutą fioletu) i elegancki jednocześnie. Wedle pierwszych obserwacji schnie całkiem szybko i ma dość ładne, błyszczące wykończenie. Krycie to kwestia dwóch warstw (dla osób niestarannych możliwe, że trzech...). Mam cichą nadzieję, że nie zawiodę się na tak wychwalanej marce...

Na jesień (nie licząc butów, kilku swetrów, bluzek, spodni, odrobiny luzu i słodkiego lenistwa... ;-)) nie brakuje mi już chyba niczego.

Sobotę spędzam więc zachwycając się nowym nabytkiem, instalując nowe programy niezbędne do przetrawienia tego semestru (znów zabłądziłam w stronę programowania). Plany miałam wielkie, ale wyszło jak zawsze... Na szczęście udało mi się nieco posprzątać, szczególnie wśród kosmetyków, bowiem wyczyściłam nawet szyjki butelek z lakierami ;-)

A od poniedziałku znów...

M.

niedziela, 29 września 2013

September is ending... Someone wake up Billie Joe!

Październik za pasem, a przede mną ostatni rok na studiach. Dziwnie mi z tym, bo czuję że to ewidentnie czas na pożegnanie z (bardzo) szeroko rozumianym dzieciństwem i wzięcie się do dorosłego życia. Czuję, że teraz to już po prostu z górki, że kończy się życie według dość konkretnych wskazówek (liceum, potem studia, potem praca, potem...?), że będzie trudniej. Że już nigdy nie przeżyję tego chorego sposobu zapisu do grup ćwiczeniowych, który wymaga koczowania pod pokojem samorządu od bladego świtu... Pamiętam jeszcze (#sucharoNiemcucowszystkochowa) moment gdy cztery lata temu po raz pierwszy poszłam na zajęcia. Czas, wybaczcie mi słownictwo,  zdrowo zapiernicza. Mam bardzo konkretne plany na najbliższe cztery miesiące i nie zawaham się podjąć ich realizacji ;-) Czasu jest mało a rzeczy do zrobienia tak wiele...

Przygotowania do tych 4 miesięcy zimy (ostatniej jaką spędzę na studiach...) rozpoczęłam nie tylko od zdania zaległych egzaminów z semestru letniego ale także od wizyty u okulisty bo podejrzewam, że jeszcze trochę i dorobiłabym się ksywki kret.


Nowy rok akademicki to także okazja do... uwielbianych przeze mnie zakupów papierniczych <3

Na dzień dzisiejszy jestem zaopatrzona w 2 opakowania kartek do segregatora, 3 kołonotatniki formatu A4 oraz dwa 160-kartkowe zeszyty formatu B5. Dokupiłam jeszcze 2 cienkie, małe zeszyty, ale podejrzewam, że akurat one wylądują na biurku w pracy :-)

Prócz tego mam też cały zastęp cienkopisów, zakreślaczy, długopisów... W dwóch słowach - nie zginę!

***

Ten miesiąc mogę mianować "wrześniem pełnym niespodzianek" bowiem nie tylko dostałam propozycję zostania w firmie, które nie będzie mi kolidować z kończeniem studiów (pisałam o tym tutaj - klik!) ale także udało mi się wraz z koleżanką wygrać nagrodę za najlepszy projekt brandingowy (wspominałam o nim tutaj - klik!). Biorąc pod uwagę, że każdy miał okazje zapoznać się przed ostatecznym wyborem zwycięzcy ze wszystkimi projektami jestem wciąż zaskoczona wygraną... Prócz standardowych upominków takich jak podgrzewacz na USB oraz samoprzylepne znaczniki do notatek otrzymałyśmy Kindle :-)

Jestem osobą kompletnie zacofaną w świecie nowoczesnej techniki i prezent sprawił mi już nieco problemu (połączenie z WiFi musiał mi ustawić brat) ale mam nadzieję, że przekonam się do takiej formy czytania książek. Na pewno będzie to świetna alternatywa do zapchanego książkami plecaka, który brałam ze sobą gdy wyjeżdżałam odpocząć na wieś :-)

Z banalnych radości dnia codziennego... nareszcie trafiłam na butelkę Coca-Coli z moim imieniem!


Ten weekend to chyba ostatni moment na chillout w domowym zaciszu...

niedziela, 22 września 2013

Humory i humorki

Czy kupiliście coś kiedyś tylko dlatego, że coś jest, hmmm, ładne? Dokładnie to zrobiłam wczoraj - po kilku miesiącach westchnień kupiłam kiepsko napigmentowaną (chociaż z bazą w sumie daje radę) paletkę, do której miłość rozpalała mnie gdy tylko któraś z dziewczyn wrzucała ją na bloga. Po dość ciężkim  a przed bardzo ciężkim pod względem organizacji tygodniem potrzebowałam poprawić sobie humor... no i bęc.


Zastanawiałam się wczoraj skąd ta miłość do niej i oświeciło mnie - po tym poście (klik!). Swoją drogą... Dlaczego ja jeszcze nie mam tej matowej, śliwkowej szminki?!

Jakkolwiek nigdy w życiu nie poleciłabym takiej paletki kosmetycznej maniaczce tak dla mnie - w sumie laika - jest super. Przy dobrze napigmentowanych cieniach zwykle około godziny 11 przeżywałam koszmar "ale bladym świtem, w łazience, to ja wyglądałam zupełnie inaczej!"... Tutaj mi to zdecydowanie nie grozi. Złotawy beż fantastycznie rozświetla oko, turkus można wysłać na casting do roli kolorystycznego akcentu, purpura nie daje efektu sińca a całość można w sumie wycieniować tym śmiesznym burym fioletem. No jak dla mnie full wypas bo przecież shopping is cheaper than psychiatrist.

Bez odbioru,
M.

wtorek, 17 września 2013

Skop podnoszącego się z ziemi

Inspiracją do tej notki będzie moja uczelnia, która oferuje szeroki wachlarz niezwykle interesujących zajęć z których można wiele wynieść (np. ja wynoszę z większości nerwicę) w godzinach, które to uniemożliwiają podjęcie jakiejkolwiek pracy dającej szanse na zdobycie niezbędnego na rynku pracy doświadczenia.

Płaczę gorzko.

Potrafię przeboleć przymus chodzenia na bezsensownie realizowane przedmioty humanistyczne, wymagania dotyczące ilości laboratoriów, ćwiczeń i konwersatoriów, wymogi dotyczące ilości egzaminów. Ale płaczę gorzko gdy widzę, że plan konstruuje się tak by odebrać studentowi szansę na szybkie podjęcie kariery zawodowej. Nie tak miało być.

Nie mam siły uśmiechać się do złej gry, zziębnięta od godziny leżę pod kocem i niszczę skórki przy paznokciach ze złości. Bo niszczy mnie system.

czwartek, 12 września 2013

Korpoprojekt, korponotka, korpomoce

Skoro mój blog ma być wspomnieniono-lajfstajlowo-nijaki to nie może tutaj zabraknąć zdjęć z szeroko pojętego "na co dzień". Przyszedł ten przykry czas kiedy musiałam w końcu wraz z koleżanką wziąć się w garść i w myśl idei "deadline to najlepsza motywacja" nieco przyspieszyć realizację naszego projektu, którego hasło przewodnie brzmi "Dzień z życia Stażysty". Ponieważ pokazywanie jak w różnych ciuchach (mijajacy czas) robi się właściwie to samo (procedury) poszłyśmy o krok dalej i uzbroiłyśmy tytułowego Stażystę w supermoce. 

Co z tego wyniknie? 

Eee... trudno powiedzieć, bo mimo wszystko sprawa projektu wciąż jest otwarta. Niemniej na pewno pochwalę się efektem końcowym o ile nie będzie to wymagało chodzenia potem z papierową torbą na głowie ;)
Co poza tym? Szkolę się w kolejnym zespole, zespole w którym prawdopodobnie będę gościć nieco dłużej. Sesję dobiłam niczym Szewczyk Smoka Wawelskiego (dziadostwo dręczyło mnie od 17 maja a puściło dopiero 10 września!), pozostaje mi więc czyhać aż pojawi się nowy plan zajęć i zarezerwować pół dnia na koczowanie pod dziekanatem...

M.

środa, 4 września 2013

Baby, did you forget to take your meds?

Budzę się - to raczej ciemna noc niż blady świt. A w głowie uczucie, że wszystko się właśnie rozpada... albo wręcz scala, aby móc ścisnąć mój mózg i żołądek. Jak mantrę powtarzam, że będzie dobrze. Pora wstać (...). Świecie, coś niewyraźnie mi dziś wyglądasz.


poniedziałek, 2 września 2013

Jeden dzień z życia

Długo zastanawiałam się nad tym co chciałabym wrzucać do tego mojego małego śmietnika aby potem chcieć w nim grzebać... Sprawa jest prosta - wspomnienia. Na ostatnim szkoleniu oglądałam wystąpienie faceta który wziął roczny urlop i postanowił nagrywać krótkie filmiki aby móc z każdego nagrania wybrać dokładnie jedną sekundę opisującą dany dzień a następnie sekundy skleić w całość; wydawać by się mogło, że będzie wychodzić z siebie aby film pokazujący rok jego życia był jak najbardziej postrzelony i niezwykły ale prócz fragmentów spotkań ze znajomymi, imprez czy koncertów pojawiło się mnóstwo ujęć zwykłych, czasem wesołych jak śmiech dziecka a czasem smutnych jak czuwanie w szpitalu przy chorym krewnym, chwil.

Nie jestem niestety zapaleńcem, który porwałby się na realizację takiego pomysłu, ale chciałabym w jakiś sposób gromadzić wszystkie wspomnienia i móc do nich wracać. Już kiedyś wspominałam, że
"W tak zwanym międzyczasie prowadziłam również fotobloga, dla zupełnie innego grona odbiorców. Bardzo żałuję, że usuwając jego zawartość przed światem nie zadbałam o to, by pozostawić ją dla siebie - mądry Polak po szkodzie. Potem z blogowaniem i blogami bywało u mnie różnie, ale jedno jest pewne: ile razy od blogowania uciekam tyle razy za tym zaczynam tęsknić... Jest to zapewne jakaś swoista forma uzależnienia od ekshibicjonizmu o której mógłby dużo powiedzieć losowo wybrany psycholog (ale z uwagi na to że do bycia psychologiem mi daleko daruję sobie wywody na ten temat)."
Fotoblog, który prowadziłam (bardzo) dawno temu (2005-2009?) był naprawdę niezwykłym albumem - aby napisać notkę musiałam wkleić zdjęcie, więc często automatycznie chwytałam za aparat i zamiast bawić się w fotografowanie wykwintnych kompozycji i póz najczęściej umieszczałam codzienne grymasy goszczące na mojej twarzy, przedmioty znajdujące się w moim otoczeniu a czasami jakieś ciekawsze wydarzenia. Zwykłe "nic", które po prześledzeniu wpisów potrafiło znaczyć naprawdę, naprawdę wiele.


Jeśli miałabym teraz nadać kierunek temu blogowi to chyba właśnie w tę stronę chcę iść - migawki z(e) (nie)zwykłych momentów, do których potem będę mogła wrócić. Może dzięki temu stworzę miejsce, z którego w końcu nie ucieknę?


M.

sobota, 31 sierpnia 2013

Następny tydzień będzie lepszy (bo gorszy być nie może)

Jak ująć w słowa porażkę?

Kręte korytarze prowadzące na trzecie piętro, notatki zza obiadu, kot ciężko przeżywający poniedziałkowy poranek, ptaszek-przybłęda, papiernicze zdobycze z owada zwanego Biedronką, psychodeliczne książki z Empiku, świeczka (ponoć) zapachowa oraz suwenir ze szkolenia z kreatywności.

Miniony tydzień był naprawdę okropny - zero możliwości skupienia się (nowe biurko mam chyba na jakiejś żyle wodnej) oraz walka z ciągłym niewyspaniem były tylko preludium do poczucia przemęczenia i nawalania gdy tylko pojawiała się ku temu okazja. Pora odbić się od dna.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rimmel Salon PRO: 312 ULTRA VIOLET


Paznokciowa historia pojawiła się na blogu nie bez kozery, tak samo jak kończące ją "do pomalowania!" - chcę wam pokazać moje lakiery na paznokciach :-)

Nie mnie oceniać ile ten lakier ma w sobie "ultrafioletu" ale na pewno ma mnóstwo z czekolady "Milki"! Posiadam już bardzo podobny kolor z Miss Sporty - niewiele różnią się odcieniem, ten z Miss Sporty jest chyba bardziej mleczny i potrzebuje nabłyszczającego top coatu by lśnić tak jak Rimmel.

Przy wprawnej ręce spokojnie wystarczą dwie cienkie warstwy lakieru (czytaj: upaprałam skórki a warstw u siebie dla pewności położyłam trzy - do malowania paznokci też powinnam zakładać okulary), który schnie naprawdę błyskawicznie! Mam też nadzieję, że tak jak miętowy brat (500 PEPPERMINT) wytrzyma "od soboty do soboty" (czytaj: tydzień) bez odprysków i startych końcówek. Na plus odnotowałam także fakt, że przy wstrząsaniu buteleczką słuchać brzdęk kuleczki, która pomaga nam w dokładnym wymieszaniu lakieru.

Chociaż do serii byłam nastawiona sceptycznie (przede wszystkim ze względu na cenę) możliwość przekonania się na własnych paznokciach że lakiery z niej są naprawdę niezłe sprawiła, że dorastam do zaopatrzenia się w bordowo-różowy kolor 402 URBAN PURPLE.

Tym razem pewnie do poczytania ;-),
M.

sobota, 10 sierpnia 2013

Krótko (i nieprofesjonalnie) - moja paznokciowa historia

Kiedy mówię o swoich paznokciach i (obecnie zubożałej) kolekcji lakierów zawsze mocno podkreślam lat, że obgryzałam je przez przynajmniej kilkanaście lat (praktycznie rzecz biorąc cały okres od początku podstawówki aż do skończenia liceum oraz przez pierwszy rok studiów) co spowodowało naprawdę ogromne szkody - w krytycznych momentach długość płytki paznokciowej nie przekraczała u mnie ok. 6mm a ja dalej nie mogłam się powstrzymać i gdy tylko paznokcie choć trochę zaczynały odrastać... automatycznie lądowały pomiędzy moimi zębami.

15 buteleczek, które miałam na wierzchu

Niestety nie byłam w stanie znaleźć zbyt wielu zdjęć (chyba nietrudno zgadnąć dlaczego moje dłonie "unikały obiektywu"), ale może te które się jeszcze uchowały zniechęcą kogoś do obgryzania.

Zdjęcie można powiększyć, ale jakość wciąż będzie nijaka; nie przedstawiają oczywiście moich paznokci w ich najgorszych momentach... rzekłabym, że wręcz w tych lepszych


Paznokcie udało mi się po raz pierwszy zapuścić na studniówkę, na którą z dumą wykonałam coś co miało przypominać manicure, a opierało się na wytarmoszeniu skórek i położeniu dwóch warstw lakieru, jednej bladoróżowej a drugiej jakby mlecznej, nadającej połysk. Potem oczywiście paznokcie "zjadłam".

Paznokcie obgryzałam przy każdej możliwej okazji - lądowały w buzi podczas oglądania tv, przeglądania internetu, czytania książki, nudnego wykładu, w trakcie nauki na egzamin, gdy byłam znudzona, gdy byłam czymś zaabsorbowana... Obgryzałam dosłownie cały czas i nie umiem tak naprawdę powiedzieć co sprawiło, że po prostu przestałam (chyba po prostu w końcu zobaczyłam bezsensowność takiego hobby), ale pamiętam moment gdy w nagrodę po zdanym egzaminie kupiłam sobie ohydnie czerwony lakier do paznokci (teraz już wiem, że czysta czerwień nie jest dla mnie) i wreszcie miałam co nim pomalować!

Obecnie - chociaż stan skórek wciąż bardzo często woła o pomstę do nieba - moje paznokcie wyglądają już chyba całkiem nieźle (szczególnie gdy pod uwagę weźmiemy stan początkowy):



Płytka paznokciowa niesamowicie się wydłużyła (ze wspomnianych 5-6mm udało mi się wyhodować naprawdę niezłe paznokcie), ale pomimo kilku epizodów mających na celu hodowlę szponów noszę je raczej krótkie. Preferuję lakiery w kolorach takich jak bordo, granat, jasny fiolet czy mięta. Szczerze się też przyznam, że nie stosuję żadnych odżywek ani specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych. Staram się odsuwać skórki (zamiast je wycinać), zastanawiam się też nad stosowaniem preparatów zawierających wyciąg ze skrzypu choć raczej ze względu na stan włosów niż paznokci, gdyż te drugie miałam szczęście odziedziczyć twarde i dość odporne na urazy mechaniczne.

Do pomalowania!
M.

sobota, 3 sierpnia 2013

Opowieści z Krainy Centusia

Zdradzę wam sekret: jestem typowym krakowskim centusiem, prawdziwą Szkotką wyrzuconą z ojczyzny za skąpstwo. Skrzętnie obliczam jaki bilet autobusowy bardziej mi się opłaci (w tym miesiącu stawiam na KKM na jedną linię), nawiedzam sklepy w trakcie wyprzedaży i promocji (choć nie zawsze mi się to udaje - ostatnio kupiłam krem z serii Garnier Hydra Adapt w cenie regularnej ponieważ na gwałt potrzebowałam czegoś lekkiego, co nawilży moją skórę i nie mogłam czekać aż pojawi się na promocji... za to upolowałam ostatnio bordowy Rimmel 60 seconds za 4,99 PLN, ha!) czy też w miarę możliwości wykorzystuję swe liche zdolności manualne do DIY (klik!), a cała kolekcja długopisów pochodzi z targów pracy oraz spotkań z różnymi firmami...

Jak zaoszczędzić 91,96 PLN (słownie: dziewięćdziesiąt jeden złotych i dziewięćdziesiąt sześć groszy)?

Odpowiedź jest prosta: klikać w fejsbukowe konkursy! Niektóre zależą od refleksu gracza, inne wymagają odrobiny kreatywności, zabłyśnięcia pomysłem i jego realizacją ale wszystkie łączy jedno - opłacają się ;-)

W ten sposób pewnego ponurego dnia przypomniałam sobie o konkursie marki Rimmel, w którym codziennie można było wygrać zestaw trzech lakierów do paznokci. Z powodu sesji ominęłam pierwsze dwa zadania, ale nie zraziłam się - widząc zadanie polegające na pokazaniu co zabieramy na imprezę od razu chwyciłam za moją malutką cekinową torebeczkę, ulubioną szminkę i aktualnie używany tusz do rzęs, zrobiłam zdjęcie liczydłem, poprawiłam kolory w maszynce do mięsa (klik!) i wysłałam. I zapomniałam. I wygrałam. Oczywiście nie omieszkam pochwalić się jak sprawują się na moich obgryzionych paznokciach (post dla ludzi o mocnych nerwach).

Da się prościej?
...da :-)
W wymagającym refleksu konkursie Super-Pharm i Max Factora już w pierwszym dniu udało mi się załapać na maskarę Wild Mega Volume (klik!)

Jak oszczędnie! Kobieta taka jak ja to skarb! :P
Na zdjęciu widnieją wszystkie wymienione w poście produkty.

Na sam koniec przydałaby się jakaś puenta ale jej poskąpię ;-)

wtorek, 30 lipca 2013

Czekamy

Zdarte tapety, pomalowane paznokcie, szczyty egzaltacji, ogromy liczb, puste godziny, bezsenne noce, koty kosmate, borówki i poziomki. Czekamy.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Co takiego robię, gdy mnie nie ma

Miałam ogromne szczęście i udaje mi się spędzać wakacje dokładnie tak jak to sobie wymarzyłam - w pracy. Zdobywam nowe doświadczenia, sensowny wpis do CV i jednocześnie dorabiam. W miejscu, w którym czuję się naprawdę dobrze. Tak, że zaskoczyłam nawet samą siebie. Czego chcieć więcej? W tak zwanym międzyczasie udało mi się też zdać kolejny egzamin w sesji (niestety materiał będę musiała jeszcze raz przemęczyć przez egzaminem magisterskim) tak więc we wrześniu czeka mnie tylko jedna nieszczęsna poprawka. Czekam też sobie na wygrane w konkursie lakiery do paznokci (to dokładnie to, co kobiety lubią najbardziej) i udaję, że się wysypiam.

Kto mi zrobi wyprawkę na jutro?

M.

sobota, 13 lipca 2013

Blogowanie to ciężka praca...

...więc nikt nie może mi wmówić, że posiadając bloga jestem bezrobotna. Mało kto potrafi sobie zapewne też wyobrazić jak wiele kropel potu spłynęło już po moim czole - chyba że pracuje w kamieniołomie w pełnym słońcu codziennie przez 14 godzin w zamian za szklankę wody i kromkę chleba - wtedy wychodzi nam po równo pracy. A więc tak, powiedzmy to szczerze - blogowanie to krew, pot i łzy! Niewiele też osób potrafi zrozumieć jak bardzo blogerowi nie chce się rano wstać oraz jak bardzo musi się zmuszać do tego trudu i znoju. Jedynie blogerzy zwani w blogerskim światku blogerami masochistycznymi wykonują pracę blogera z uśmiechem na ustach.

Trud i znój mają wiele twarzy i w każdym przypadku wygląda inaczej. Blogerka kulinarna posiłek może zjeść dopiero w momencie gdy jest pewna, że wszystkie zdjęcia wyszły idealnie, więc zwykle katuje swój żołądek zimnym kotletem (jeśli poświęci czas na odgrzewanie to zabraknie go już na napisanie posta). Blogerki kosmetyczne za niedługo będą walczyć nie tylko o nietestowanie na zwierzętach poprzez bojkotowanie związanych z tym firm ale także i o nietestowanie kosmetyków na blogerkach! Tajemnicą poliszynela jest, że za zniknięciem niektórych urodowych blogerek kryje się fakt, że na skutek testowania kosmetyków powyrastały im królicze ogonki.

Blogerki modowe zwane pieszczotliwie szafiarkami lub też szatniarkami ;-) - tutaj w grę również wchodzi narażanie zdrowia. Kto na własne życzenie zasuwa po mieście w sandałkach kiedy temperatura powietrza nie przekracza 10 stopni Celsjusza? Kto ryzykuje zapaleniem płuc tylko po to by zaprezentować światu sukienkę? Tak, tę z kolekcji letniej. W grudniu. W grę wchodzi także pełen makijaż i wielogodzinne sesje zdjęciowe, które i tak kończą się długimi wieczorami w towarzystwie photoshopa...
Blogerzy lajfstajlowi - oni muszą blogowaniu podporządkować całe życie. Kroplówka, cewnik, stałe łącze.

Uff, teraz już wiem, że wszystko ze mną dobrze a poprzednie blogi porzucałam przez instynkt samozachowawczy i pragnienie uniknięcia chronicznego zmęczenia.

Kończąc puszczanie oka do blogosfery: ponieważ nikt nie chce mi dać niczego za darmo - sama wzięłam:

 Zdjęcie robione telefonem - na uwagę zasługuje fachowe poszarzenie różowego tła programem Photoscape, które można zauważyć przyglądając się brzegom opakowania i przestrzeni pomiędzy szczoteczką a wejściem do jej naturalnego środowiska. 

Ciekawe czy będzie tak dobry jak dobry jak  dobry jest w opinii promujących go dziewczyn. Jedno jest pewne - wygrałam, nie dostałam, więc przynajmniej nikt mi nie powie, że się sprzedałam ;-)

wtorek, 9 lipca 2013

Maturzysto, nie musisz iść na studia

Szczególnie, jeśli nie interesuje cię żaden konkretny kierunek, nie masz konkretnych zainteresowań a przedmioty maturalne wybrałeś pod kątem poziomu trudności a nie dalszej edukacji.

Maturzysto, nie powinieneś iść na studia jeśli idziesz na nie, bo "dlaczego nie", bo "rodzice chcą mieć wykształcone dziecko", bo "koledzy też idą na wyższą szkołę tego i owego", bo "chcę studiować". Nie powinieneś iść na nie jeśli ból sprawiała ci w liceum jakakolwiek nauka. Nie musisz iść na studia dzienne bo "dają za darmo, więc brać". Serio, nie musisz.

Maturzysto, musisz podjąć teraz decyzję czy zmarnujesz swoje trzy lub nawet pięć lat życia, które możesz przeznaczyć na rozwijanie swoich pasji (jeśli jakieś masz oczywiście) oraz zbieranie $$$ na przyszłe lepsze życie. Jeżeli nie wiesz na jaki kierunek studiów iść bo dopiero przed chwilą zorientowałeś się, że trzeba się zarejestrować - nie idź na żaden.

środa, 3 lipca 2013

Czerwcowe lowe

Plan czerwcowy niezrealizowany, bo jak już wiadomo ktoś mi zaplanował wrzesień ;-) Końcówka czerwca miała na szczęście nie tylko smak nauki, porażki i deszczu ale również słońca, spotkań z dawno niewidzianymi a uwielbianymi, czekolady i coli; teraz przyszedł czas na lipiec, miesiąc zlepiania po tak gorącym okresie plastelinowej siebie na nowo, w nowego kształtnego człowieczka. Nowe plany, nowe marzenia, nowe postanowienia :-)


PS. Swoją drogą wreszcie zajęłam się trochę tym niby-blogiem i ogarnęłam, by ustawić dobrą strefę czasową. Rychło w czas...

środa, 26 czerwca 2013

Smuteczki

Wyglądam już bardziej jak 49 smutków niż 7 nieszczęść, upijam się więc wapnem i liczę na szybki powrót do normalnego wyglądu. Boli mnie głowa i nie mogę spać - bo boję się, że przyśni i mi się funkcja ef te duże mierzalna i obudzę się z wrzaskiem. Rozmowy kwalifikacyjne (tak, za coś trzeba żyć - nawet karton będący standardowym wyposażeniem miejscówy pod mostem kosztuje) idą mi jak kulawy koń na Giewont, ciśnienie zapewnia stałe niedotlenienie mózgu a żołądek dopomina się o swoje skręcając się w jamie brzusznej.

No to chlup - toast za niezdany egzamin! Za przyszłe noce pełne braku arbitrażu...

czwartek, 20 czerwca 2013

32°C

Nareszcie przyszły upały i każdy z nas może spokojnie ponarzekać na pogodę. Milion stopni w cieniu, miliard w słońcu, w MPK zamiast powietrza króluje na zmianę jakaś zawiesina bądź mróz produkowany cudem klimatyzacji. Celebryci mogą wykorzystać ten czas na ocieplanie wizerunku a ja siedzę i kombinuję jak wbić jakąkolwiek wiedzę do mojego przegrzanego mózgu.Szczerze nie znoszę zimy, przemarzających dłoni, skostniałych stóp i nosa, którego kolorem nie pogardziłby renifer Rudolf. 

Jestem stworzeniem wybitnie ciepłolubnym... ale nie żaroodpornym!

Jakby tego wszystkiego było mało skwar ten wcale nie przeszkadza nikomu w koszeniu trawy, hałaśliwych remontach oraz podjudzaniu dzieci by wrzeszczały głośniej niż zwykle. W takich warunkach jak widać nie tylko najłatwiej doznać udaru słonecznego ale także zdzierać asfalt, kuć beton, zrywać dach... To już nie te czasy, gdy można było zaufać zeszytowi włożonemu pod poduszkę i liczyć, że wiedza sama w magiczny sposób ugości się gdzieś pomiędzy naszymi uszami. 

Za jakie grzechy mamy to małe piekło?

środa, 19 czerwca 2013

Keep calm & ucz się

Czyli hasło, po którym ktoś mnie ostatnio wyszukał, zapewne z powodu tej notki (klik)

W doradzaniu jestem jak widać świetna, jednak za wiedzą teoretyczną niekoniecznie idą w parze umiejętności praktyczne. Stres z pewnością nie chodzi głodny bo mnie regularnie podgryza, co ma swoje niewątpliwie negatywne konsekwencje. Nie mam drugiego imienia więc gdyby miało ono obrazować moje potyczki na studiach to zapewne brzmiałoby dyskalkulia lub... chaos.

Krótka infografika na temat:

czwartek, 13 czerwca 2013

(Chciałabym być) zwarta, spójna i gotowa

Ktoś bezczelnie, bez pytania nikogo o zdanie zamienił piątek trzynastego na czwartek. Do 9.30 zdążyłam nacieszyć się ilością pechowych sytuacji i nieszczęśliwych zdarzeń, które spokojnie można rozłożyć na okres całego tygodnia i i tak nazwać go wtedy ponadprzeciętnie pechowym.

No ale co z tego, skoro jutro...

czwartek, 6 czerwca 2013

Będę boska

Człowiek chce wyglądać jak najlepiej, a żeby było "po Bożemu" czyli po matematycznemu sięgnęłam po jakiś internetowy kalkulator obliczający wymiary godne idealnej kobiety. Prócz wyliczenia mojego BMI poinformował mnie o (ponoć) idealnym obwodzie w biustu, talii, bioder, ud, łydek a nawet nadgarstków, kolan i szyi (?!).

Wniosek po lekturze tychże liczb jest jeden: powinnam jednocześnie i przytyć (masa) i schudnąć (zmniejszyć część wymiarów pozbywając się między innymi 2cm w biodrach). I jak tutaj żyć, no jak?

środa, 29 maja 2013

Bloguję więc jestem

Zastanawiałam się wczoraj nad istotą blogowania, które uskuteczniam od 2004 roku: wpierw pisałam dla siebie i znajomych wspaniały, pełny zwierzeń nastolatki, "nakrapiany" w motyle (uwielbiam motyle!... pewnie jeszcze nie raz o nich wspomnę; szablon w motyle pochodził ze strony milkszejk.prv.pl - pamięta ktoś jeszcze taką stronę?) pamiętniczek, który przetrwał aż do 2009 roku. Nie wiem niestety ile pozostało z niego w sieci (w pewnym momencie zmieniłam serwis i przeniosłam wszystkie notki, ale co zrobiłam potem...?), a moje luki w pamięci nie pozwalają mi na odgrzebanie jego zgliszczy ;)

W tak zwanym międzyczasie prowadziłam również fotobloga, dla zupełnie innego grona odbiorców. Bardzo żałuję, że usuwając jego zawartość przed światem nie zadbałam o to, by pozostawić ją dla siebie - mądry Polak po szkodzie. Potem z blogowaniem i blogami bywało u mnie różnie, ale jedno jest pewne: ile razy od blogowania uciekam tyle razy za tym zaczynam tęsknić... Jest to zapewne jakaś swoista forma uzależnienia od ekshibicjonizmu o której mógłby dużo powiedzieć losowo wybrany psycholog (ale z uwagi na to że do bycia psychologiem mi daleko daruję sobie wywody na ten temat).

Wraz z rozpoczęciem mojego detoksu od blogowania (2009) stało się coś dziwacznego - blogi zaczęły być coraz bardziej modne. Jak grzyby po deszczu zaczęły wylęgać się szafiarki, a niedługo potem blogerki urodowe (dlaczego dla nich nikt nie wymyślił żadnej fajnej nazwy?), Kominek z kolei wyniósł się z zakurzonego blox.pl i zamienił pisanie o Dr.Oetkerze oraz kobietach w niezły biznes... Istna rewolucja. Kiedyś powiedziałabym, że prowadząc bloga nim było to modne niczym Norwid wyprzedziłam epokę w której przyszło mi żyć, ale dziś używa się raczej słowa "hipster". 

Świat się zmienił, z prędkością Usain'a Bolt'a  (apostrofy to ukłon w stronę speca od apostrofów z alternatywnego bloga polskiej alternatywy, który to spec grasuje na wizaz.pl) uciekł mi gdzieś hen daleko a ja często mam problem aby odnaleźć siebie w przesyconej komercją blogosferze.

Bloger - za moich czasów kiedyś nawet nie było takiego słowa!

sobota, 25 maja 2013

I'm addicted to you, don't you know that you're toxic?

Gdyby brakowało mi w życiu problemów i rozterek z pewnością wybrałabym najłatwiejszą drogę do zrobienia z siebie ofiary, cienia człowieka ze stłamszoną psychiką: znalazłabym pierwszego lepszego faceta, który widzi korzyść z posiadania wiernego niczym pies pachołka płci żeńskiej i trzymałabym się go niczym tonący brzytwy, nawet gdyby w konsekwencji odpadły mi od tego pieszczenia brzytwy dłonie.

Jak rozpoznać, że nie przegapiasz okazji na związek życia?

Nie kocha się za coś, kocha się po prostu. Pomimo wszystko.
A najlepiej pomimo całego katalogu wad i nałogów. Mężczyzna musi być charakterny, nie wątły niczym kwiat. Najlepiej aby o wypomnienie którejś z wad (o ile jego kwiatuszek się na to odważy) śmiertelnie się obrażał i groził zakończeniem związku (och nie, jak to, kobieta ma być sama! trzeba ratować ten związek, on nie może tak po prostu odejść i przestać nami pomiatać!) lub błagalnym tonem obiecywał że się zmieni, bo przecież za tę wadę nienawidzi siebie, a tak bardzo kocha, że na pewno się (nie) zmieni.

Kwaśna miłość prosto z internetu

Cierpienie uszlachetnia, a łzy spowodowane wielką miłością to łzy najpiękniejsze.
W końcu go kochasz, a w twoim życiu to nie ty jesteś najważniejsza tylko on. Rani? Trzeba wziąć to na klatę!

Miłość cierpliwa jest, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
Dlatego właśnie nie możesz odejść, przecież kochasz. Masochizm to twoje drugie imię, a bez faceta traktującego Cię jak popychadło, który nie liczy się z twoimi uczuciami ale cieszy, że zawsze ma do kogo przyjść i pospełniać erotyczne fantazje bez nadwyrężania nadgarstka nie da się żyć. Zdradził? Wybacz. Zdradził po raz drugi? To twoja wina, bo jesteś niewystarczająco dobra. Musisz więc przy nim trwać i się zmienić, bo gdybyś była lepsza to nie zachowywałby się jak marcujący kot.

Kim ja jestem bez niego?
No właśnie... bez niego? To tak można istnieć? Pewnie bez niego byłabyś wolną, świadomą swej wartości kobietą odnoszącą sukcesy zawodowe jak i w życiu prywatnym, no ale... nie miałabyś jego. Kto by cię wtedy krzywdził, doprowadzał do płaczu i czekał aż wrócisz przerażona, że być może to już koniec wspaniałego związku?

Dlaczego kobiety tak bardzo kochają marne wydmuszki mężczyzn myśląc, że i tak jakoś wyjdzie z tego jajecznica na poranne śniadanie do łóżka (wow, jaka fikuśna metafora!)? A ponoć miłość to uczucie pozytywne, uczucie które daje siłę. Siłę na coś więcej niż słone kąpiele poduszki.

na podstawie miliona wątków z wizaz.pl/forum

niedziela, 19 maja 2013

Są cycki, jest groźnie

Tytuł ciut infantylny, ale sprawa nie jest dziecinnie prosta. Jak już wiadomo chodzi o biust, biust Angeliny Jolie. Biust którego przez chwilę nie posiadała, bowiem w całkiem uzasadnionej obawie przed długotrwałym, wyniszczającym organizm leczeniem a być może śmiercią w męczarniach rezolutnie z pomocą chirurgów usunęła go, a następnie zrekonstruowała. W momencie gdy pomysł został zrealizowany do końca opowiedziała o nim całemu światu powodując uświadomienie kobiet w kwestii profilaktycznej mastektomii. 

 zdjęcie z wyborcza.pl
fot. Joel Ryan AP

Pudelek, Onet, Radio Zet, RMF FM, TVN - oj, w Polsce było głośno! Co na to ludzie? Zaskakująco wiele osób mimo wszystko stwierdziło, że jest to... przesada, nadgorliwość, a nawet okaleczenie. Strasznie mnie to ukłuło w mój zasuszony mózg, bowiem zawsze naturalnym wydawało mi się, że człowiek zdrowy fizycznie oraz psychicznie jednak pragnie trzymać się życia, niektórzy wręcz kurczowo i w momencie gdyby mieli wsiąść do samolotu, który z prawdopodobieństwem p=0,87 spadnie zrezygnowaliby z lotu, bo woleliby stracić pieniądze zainwestowane w bilet niż narażać życie. Nieomal pewnym było dla mnie też, że posiadający szóstkę dzieci człowiek nie będzie się chciał osiedlić w domu, który z prawdopodobieństwem p=0,87 zawali się a znajdzie inny, bezpieczniejszy budynek. Byłam też święcie przekonana, że katolicki publicysta nie uzna za rozsądniejsze odrzucenia możliwości zmniejszenia ryzyka zachorowania na - jak to często ma miejsce w przypadku mutacji odpowiedniego genu opornego na leczenie - raka i nie nazwie go okaleczeniem.

Nie spodziewałam się, że tak trudno jest zrozumieć różnicę między nowotworem ("usunę pierś, będę mieć sztuczną ale większe szanse na zachowanie zdrowia"), którego leczenie (o ile jest skuteczne) powoduje spustoszenie w organizmie a np. cukrzycą ("usunę nogę, bo może kiedyś zachoruję na cukrzycę i będę mieć tzw. stopę cukrzycową"). Nie spodziewałam się też, że tak łatwo i przy pomocy absurdalnych argumentów przychodzi niektórym komentowanie cudzych decyzji, które są wynikiem racjonalnych obaw o zdrowie i życie.

Im dłużej żyję tym więcej mnie zaskakuje.

Jakkolwiek trudno mi szastać wyrażeniem "odważna decyzja", tak jedno jest pewne: Angelino, która tego nigdy nie przeczytasz, w imieniu ludzi myślących dziękuję Ci za to, że nie zataiłaś swojego wyboru przed światem. Dzięki temu media mogły zwrócić wszystkim uwagę na to, że można nie tylko bezczynnie czekać na raka, ale także (mam nadzieję, że skutecznie) przed nim uciekać. A to już bardzo wiele.

/swobodny zapis przemyśleń po rozmowie z _enn/

środa, 15 maja 2013

DIY z suwakiem w roli głównej


Niecały miesiąc temu Alina urzekła mnie notką (klik!), w której pokazała bransoletkę ze zwykłego zamka błyskawicznego oraz ćwieków. Nie zastanawiałam się długo i pamiętając o dużym zapasie ćwieków-piramidek wydłubanych ze starego paska do spodni zainwestowałam 4,50 PLN (zapewne srogo przepłacając z uwagi na lenistwo, które skierowało mnie do pasmanterii w centrum handlowym) w zwykły czarny suwak.

W domu okazało się, że szczęśliwie ćwieki swoją wielkością są "na styk" (gdybym musiała kupować je osobno zapewne wybrałabym odrobinę mniejsze), a także, że jednak nie za bardzo mam z czego wykonać zapięcie... W związku z tym bransoletkę podszyłam cienką czarną gumką, aczkolwiek wciąż zastanawiam się nad przerobieniem jej i wszyciem zatrzasków. Pomijając drobne (oraz stworzone przez samą siebie) mankamenty jestem bardzo zadowolona z tej specyficznej ozdoby: jest bardzo w "moim" stylu.


niedziela, 12 maja 2013

Strategia na sesję, czyli rzecz o nauce

Znów odgrzewany, ale treściwy kotlet. Smacznego :-)

*** 

Uwaga, przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub Elli! Notkę dedykuję wszystkim motywującym mnie Wizażowym Jeżom.

Dziś nastąpiło to, czego obawiałam się najbardziej - definitywnie skończyły się tzw. "wakacje zimowe", a na swoim karku czuję oddech czającego się potwora. Kolejny już raz czeka mnie starcie z ogromem wiedzy, jaki będzie ode mnie egzekwowany na egzaminach... Książki, notatki i bezsensowne papiery piętrzą się we wszystkich zakamarkach, dysk wypchany jest zestawami zadań oraz materiałami od prowadzących, a ja nerwowo odświeżam strony, na których pojawiają się wyniki kolokwiów. Tylko jak nie zwariować?!


weheartit.com


1. Jasno określam swoje możliwości. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy materiał jestem w stanie opanować w kilka dni czy nawet tydzień - nie jestem komputerem, muszę więc liczyć się z ograniczeniami jakie nakłada na mnie moja pamięć oraz prędkość zapisu ;-) Nie pozostaje mi więc nic innego jak narada z samą sobą przy kubku ciepłej herbaty i oszacowanie ile potrzebuję czasu, aby materiał odpowiednio uleżał się w mojej głowie i zagnieżdżał się raczej w pamięci długo niż krótkotrwałej. Jest to dla mnie ważne, ponieważ większość informacji okazuje się w przyszłości konieczna by mieć jakiekolwiek nadzieje na ogarnięcie innych przedmiotów ;-)

2. Sprzątam... tak, to chyba naturalna reakcja organizmu... Wychodzę z założenia, że jednak lepiej to zrobić wcześniej niż później, aby chęć dokładnej analizy zawartości biurka oraz przestrzeni za łóżkiem nie pojawiła się w krytycznym momencie przyswajania wiedzy :-(

3. Inwentaryzacja - sprawdzenie stanu kolorowych cienkopisów, zakreślaczy, ilości kartek, zeszytów, notatek. Dokładne upewnienie się, że ilość sprawnych długopisów jest wprost proporcjonalna do pecha sprawiającego, że właśnie w trakcie kolokwium czy egzaminu w długopisie kończy się tusz...

4. Nakreślenie strategii. Jaki to typ egzaminu: pisemny czy ustny? Z teorii czy praktyki? Lepiej uczyć się z wykładu, skryptu, notatek z ćwiczeń, podręcznika czy kilku podręczników? A może wiadomo jakie fragmenty materiału najczęściej pojawiają się na egzaminie i to od nich warto zacząć naukę?

5. Kiedy wiadomo już czego i skąd się uczyć pozostaje odpowiedzieć na pytanie: jak? U mnie najczęściej sprawdza się technika "od ogółu do szczegółu". Nie potrafię uczyć się wyłącznie na pamięć, więc wpierw staram się zapamiętać najważniejsze fakty, a następnie metodą skojarzeń oraz  różnych mnemotechnicznych sztuczek "nadbudowuję" wiedzę ogólną. Staram się raczej kojarzyć ze sobą pewne fakty i widzieć jak tworzą logiczną całość niż umieć je bezmyślnie wyrecytować. Co więcej "ogólne fakty" zwykle często przewijają się na ćwiczeniach, w związku z czym same "wchodzą do głowy". Uczucie, że jednak "coś wiesz" jest niesamowicie przyjemne i motywuje do nauki.

6. Notatki, notatki, notatki. Nie tylko te z wykładów, ale także tworzone podczas nauki. Streszczenia, jeśli to możliwe to mapy myśli, różnego typu "diagramy i wykresiki", ściągawki z najtrudniejszymi do zapamiętania wiadomościami, które można potem trzymać w torebce i powtarzać podczas krajoznawczych podróży komunikacją miejską.

7. Noc. Jeśli nie możesz skupić się za dnia, to ucz się w nocy, ale nigdy, przenigdy w nocy tuż przed egzaminem... Wtedy naprawdę najlepiej jest się wyspać, nie zaspać, a na egzaminie nie przysypiać ;-)



8.a) Udało Ci się? Zrób sobie nagrodę :-) 
8.b) Coś poszło jednak nie tak? Wyciągnij wnioski z porażki, poradź się znajomych i... popraw sobie humor. Następnie zaciśnij zęby i próbuj dalej. Czasami bywa ciężko, ale czy to wystarczający powód, by dawać za wygraną?

Uhuhuhu, a teraz ostatnie:

9. Wprowadź powyższe punkty w życie. Nie jutro, nie od poniedziałku, ale od teraz ;-)

PS. Strategia ta sprawdziła się w trakcie dwóch ostatnich sesji, mam więc nadzieję, że pomoże mi jak najszybciej rozprawić się z tegorocznym potworem :-)
 
PPS. Udało się i tym razem ;-)

niedziela, 24 lutego 2013

Smętne oczywistości o starzeniu się i martwym punkcie

Z założenia miało być zawsze o rzeczach miłych, prostych i przyjemnych bądź też o rzeczach trudnych ale tylko i wyłącznie na motywujący, dający pozytywnego kopa sposób. Niestety okazuje się, że tak się nie da - jest coś, co spędza mi sen z powiek, bo w sensie fizycznym mnie nie ominie, jest okrutne i kończy się śmiercią.

Umiem - licząc od 20 w dół oraz wymieniając dni tygodnia na opak - profilaktycznie upewnić się, że jednak nie mam Alzheimera (chociaż i tak jakiś złośliwiec chowa mi wszystkie rzeczy). Coś w kolanach mi trzeszczy, serce nie nadąża, wokół oczu pojawiły się zmarszczki a kręgosłup podczas dźwigania książek do biblioteki buntuje się. Starość - ostatni okres życia u ludzi. Jak to? Już teraz, już ostatni? Coś-jest-nie-tak!

Starość nie radość - nie tylko dlatego, że potrafi być smutna, przeplatana chorobami i kończy się dopiero gdy kończy się nasze życie. Starość nie radość też dlatego, że nawet mając według dowodu osobistego mniej niż 30lat bez radości z życia człowiek czuje się o wiele starzej niż czuć się powinien, o wiele starzej i smętniej wygląda i jako starszy jest postrzegany, choć fizycznie jest młody i mógłby przenosić góry.

Przykre są te dni, kiedy uświadamiam sobie, że jestem bezrobotna (bo nie czuję się usprawiedliwiona studiowaniem), że mieszkam wciąż z rodzicami i tak naprawdę nie posiadam nic swojego, że nie mam oszczędności, które można by ulokować, a jeśli będę mieć szczęście to wpadnę w tryb jakiejś nine to five job. Właśnie w takie dni nie czuję, że dorastam a jedynie, że się starzeję, że będę mieć mniej czasu na spokojne spełnianie swoich marzeń i na nowo będę się musiała nauczyć organizować swój świat.

Młodość nie wieczność - to fakt, bo życie ma czas skończony. Dlaczego więc nie być młodym, nie czuć się młodym i nie zachowywać się jak osoba pełna uśmiechu i energii do końca swojego życia? Mam nadzieję, że uda mi się znów postanowić i znów zrealizować postanowienie by wycisnąć z najbliższych miesięcy jak najwięcej, bo bez stawiania sobie zadań po usłyszeniu których niektórzy pukali się w głowę (jak chociażby nieszczęsne praktyki pt.: "po co Ci one, nie wolisz mieć wakacji?") czuję jak stoję w miejscu, a właśnie brak rozwoju jest dla mnie starzeniem się, a stanie w tym ohydnym martwym punkcie... no właśnie.


Niech hasłami na ten semestr będą:
wykorzystywanie możliwości, nieustanny rozwój, podejmowanie wyzwań.

piątek, 1 lutego 2013

Styczeń

Post ten będzie mieć formę nijaką, ponieważ ma na celu podzielenie się refleksjami, które naszły mnie w styczniu. Będzie więc o lenistwie, nielubieniu siebie za swoje wady, lenistwie i zabijaniu drzew, czekoladzie oraz złości, bo miesiąc minął mi na nauce, nauce, spaniu, nauce, powątpiewaniu, składaniu samej siebie w całość, nauce, nauce, jedzeniu czekolady, złoszczeniu się, nauce, spaniu, nauce, domywaniu się z resztek czekolady, nauce i spaniu.


Zdjęcie przedstawia kwintesencję mojej złości, nauki, nauki, nauki, powątpiewania, leczenia czekoladą, nauki, nauki, spania, nauki, składania siebie w całość, nauki, czekolady i prawdopodobnie gdybym natrafiła na nią dwa lata temu i w tym samym czasie porzuciła genialny pomysł uczenia się na ostatnią chwilę na rzecz systematyczności, to ze wszystkiego pozostałoby jedzenie czekolady, spanie oraz nauka.

*opada kurtyna
kończymy dramat w trzech aktach czyli trzy semestry (w tym jeden nadprogramowy) z rachunkiem prawdopodobieństwa*



Światli krytycy o obejrzanym spektaklu:
Niezwykły dramat psychologiczny z mnóstwem nieprzewidywalnych zwrotów akcji oraz szczęśliwe zakończenie godne komedii romantycznej - wydawało się, że ta para nie może być razem i pomimo ogromnych chęci z jej strony nigdy razem nie będzie, ale w myśl powiedzenia "kto się czubi ten się lubi" również i on dał się przekonać, aż w końcu stworzyli niesamowity, niepowtarzalny duet.
Obsada aktorska pełna znakomitych osobistości, reżyser - samo życie. Czego chcieć więcej? 
Follow on Bloglovin