Inspiracją do tej notki będzie moja uczelnia, która oferuje szeroki wachlarz niezwykle interesujących zajęć z których można wiele wynieść (np. ja wynoszę z większości nerwicę) w godzinach, które to uniemożliwiają podjęcie jakiejkolwiek pracy dającej szanse na zdobycie niezbędnego na rynku pracy doświadczenia.
Płaczę gorzko.
Potrafię przeboleć przymus chodzenia na bezsensownie realizowane przedmioty humanistyczne, wymagania dotyczące ilości laboratoriów, ćwiczeń i konwersatoriów, wymogi dotyczące ilości egzaminów. Ale płaczę gorzko gdy widzę, że plan konstruuje się tak by odebrać studentowi szansę na szybkie podjęcie kariery zawodowej. Nie tak miało być.
Nie mam siły uśmiechać się do złej gry, zziębnięta od godziny leżę pod kocem i niszczę skórki przy paznokciach ze złości. Bo niszczy mnie system.
Zostaw te skórki :D.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że studia mam za sobą. Ile godzin przesiedziałam na źle prowadzonych przedmiotach albo zapychaczach etatu dla pracowników... Miałam zajęcia rozbite na cały tydzień, zazwyczaj zaczynały się o bezsensownych porach. I weź tu pracuj w innym miejscu niż nocny klub.
Nawet o bycie uniwersytutką (ponoć tak się mówi na studentki które wyrosły z bycia galerianka) trudno :D
Usuń